Zastanawialiście się, jak wiele z Waszych decyzji opartych było na zdaniu lub działaniu innych? Nie obejrzeliście jakiegoś filmu, bo X stwierdził że jest jest beznadziejny - choć opis wydawał Wam się niezwykle atrakcyjny. Nie podjęliście decyzji o rozpoczęciu własnej działalności, bo Y zaryzykował i teraz ledwo wiąże koniec z końcem. Nie podjęliście się danych ćwiczeń, bo Z napisała na forum, że nie dają żadnych rezultatów? Całe Wasze życie opiera się na "kto, co, gdzie, kiedy i za ile?"
Dużo osób zaczęło swoją przygodę z odchudzaniem nie ze względu na nadwagę, czy wysoki poziom tkanki tłuszczowej w organizmie, ale dlatego że odstawali oni od swoich bardzo szczupłych znajomych. Powodowało to, że nie czuli się oni dobrze, i chcieli za wszelką cenę dopasować się do otaczających go osób. Obecnie jednak największym problemem są media które kreują nierealny wręcz ideał sylwetki. Bo kobieta najlepiej wygląda przecież w rozmiarze 34 (a nawet 32 jak da radę!), a kaloryfer mężczyzny - oczywiście dokładnie naolejowany by błyszczał - musi być widoczny z odległości kilometra. Bo która z nas nie chciała by wyglądać jak owa modelka mając takiego faceta przy boku... No właśnie, a po co?
Czy byłoby lepiej gdybyśmy wszyscy byli tacy sami?
Zawsze uważałam, że posiadanie wzorca, swoistego autorytetu jest rzeczą bardzo ważną i bardzo pozytywną, jednak obecnie zbyt wielką wagę kładziemy na opinii innych osób. Nie obejrzymy filmu, bo X uważa że był słaby - nie bierzemy jednak pod uwagę tego, że może nie być on fanem takiego kina, jakie my preferujemy. Y nie radzi sobie z prowadzeniem własnej działalności, więc my się od tego powstrzymujemy - ale czy wzięliśmy pod uwagę to, jak dużą ma on konkurencje i czy jego reklama była wystarczająca? Z nie osiągnęła rezultatów danymi ćwiczeniami, ale kto jest w stanie powiedzieć czy wykonywała je poprawnie? Czy nie objadała się zbytnio w trakcie planu treningowego i czy nie robiła sobie nadmiernej ilości przerw?
Powstrzymujemy się od realizacji naszych planów, bo inni ich nie zrealizowali.
Chcemy być wyjątkowi, jednak nasze działania dążą do tego by być takimi samymi jak inny.
W kwestii już samego odchudzania.
Jak wiele z nas patrzy z zazdrością na swoje szczupłe koleżanki jedzące czekoladę? Pokażę Wam tradycyjnie na swoim przykładzie. Zawsze zazdrościłam koleżance z liceum, że jest szczuplutka i może jest absolutnie wszystko (często zjadała w szkole całą czekoladę podczas jednej przerwy). Niesprawiedliwe? Bo szybki metabolizm, bo dobre geny? Niekoniecznie. Koleżanka ta jak się potem okazało, wcale nie zjadała wiele w ciągu dnia, co było przyczyną szczupłej sylwetki. W szkole zjadła może i kanapkę, czasem i dwie, ale to był dla niej pierwszy posiłek, potem cała czekolada, potem obiad w domu... a potem jakiś wafel ryżowy, jakiś banan i ewentualnie jakiś jogurt. W międzyczasie jeszcze treningi z koszykówki. A ja - mentalnie otyła - niby wiecznie na diecie, ale ciągle musiałam coś jeść (dodam, że nie zawsze "dietetycznego", plus zasada że jak podjem coś z garnka i nie nałożę sobie na talerz to się nie liczy ;-)). Do tego zero ruchu.
Niesprawiedliwość, że ona jest szczupła a ja miałam sporą nadwagę? Po latach zdecydowanie jej nie widzę.
Nie warto porównywać się z innymi i cały czas kierować się ich opinią. To że nasza koleżanka ma rozmiar 34, nie znaczy że my wyglądamy jak kaszalot w rozmiarze 38 (to nie są moje słowa, to rzeczywiste określenie jednej z dziewczyn udzielających się na forach dotyczących odchudzania). To że ktoś nie doznał efektów ćwiczeń, nie znaczy że nie warto się ich podejmować (bo ćwicząc dzień w dzień nawet 30min dziennie nie da się NIE MIEĆ efektów). To, że ktoś jest szczupły pomimo jedzenia pozornie dużej ilości słodyczy, nie znaczy że ma "lepszy metabolizm" niż my (bo ogólnie może jeść mało albo dużo ćwiczyć... albo jedno i drugie).
Zawsze miejmy swoje zdanie, zawsze róbmy swoje i realizujmy się starając się nie patrzeć na innych. Zauważaliście że tacy ludzie są najszczęśliwsi?